25 maja 2013

18. [KHR FANFIC] Rozdział 3 "Repente ospite"

Witajcie!

    Dziś jest 3 dzień i czas przywitać 3 rozdział, jednak nie jestem pewna czy jutro ujrzycie rozdział 4, ale kto wie. Postanowiłam zmienić adres bloga, bo znalezienie go przez google wcześniej było prawie nie możliwe, a teraz przynajmniej jest łatwiej. I muszę nadmienić, że nazwa nie ma nic wspólnego z khr czy strażnikiem chmury, gdyż została wymyślona przed obejrzeniem przeze mnie wymienionego wyżej anime. W dzisiejszym rozdziale wciąż trwają początkowe nudy, ale zmieni się to niedługo mam zaplanowanych kilka ciekawszych momentów- już współczuje Tsunie. To tyle, oczywiście zapraszam też do komentowania mojego fanfika, w końcu muszę wiedzieć czy ktoś to w ogóle czyta :)

~~

Rozdział 3 "Repente ospite"


    Giotto Primo Vongola Taru był uważany za osobę o wysoce rozwiniętej empatii, nieomylnej intuicji oraz wyczuloną na krzywdę innych. Do tego nieprzyzwoicie przystojny, szarmancki, któremu jeszcze żadna kobieta nie skradła serca.
    Vongolę stworzył tylko po to, aby chronić swoich przyjaciół, a raczej ludzi żyjących w miasteczku, w którym mieszkał, ponieważ ów miejsce było wiecznie napadane, grabione przez mafię, która bardzo lubiła zabijać przypadkowych mieszkańców. Nie zostało, więc mu nic innego jak spróbować obronić ich przed tą niesprawiedliwością, aby mieć jakąś możliwą szansę założył mafijną rodzinę.

    Oboje patrzyli na siebie zszokowani, co jak co, ale przenieść się ponad wiek w czasie do przeszłości nie zdarza się często tak samo jak zobaczenie wnuka z piątego pokolenia i swojego następce.
- Decimo..?- Pierwszy otrząsnął się Giotto przyglądając się uważnie Tsunayoshiemu. On był jedynie w stanie skinąć głową, nawet zabrakło mu siły by wstać.- Tsunayoshi, jak ty się tutaj znalazłeś?- Primo perfekcyjnie posługiwał się japońskim za co Tsuna był mu wdzięczny, bo nie było bariery językowej, ponieważ wyjątkowo śmiesznie musiałoby wyglądać gdyby chciał za pomocą rąk wytłumaczyć mu jak to nastąpiło.
- Bo Reborn chciał wypróbować nową kulę, więc mnie postrzelił do tego trafiła mnie bazooka Lambo- powiedział szybko na jednym wdechu. Do tego twarz wykrzywiła mu się grymasie jakby miał się zaraz rozpłakać. Ramiona zaczęły mu drżeć tak samo jak dolna warga, którą zagryzł. Nie miał zamiaru płakać jak dzieciak przed nim. Może to zrobić później, gdy będzie sam, a nie teraz. Giotto ukucnął przed nim i uśmiechnął się pokrzepiająco. O dziwo to pomogło i trochę się uspokoił.
    Do pomieszczenia wszedł różowowłosy mężczyzna z tatuażem na prawej części ciała, który ciągnął się coraz niżej, znikając pod koszulą, przedstawiał płomienie.
- Co się stało Giotto?- Zapytał go, jednak Tsuna nie był wstanie zrozumieć tego co mówił, gdyż rozmowa odbywała się po włosku.
- Później ci wszystko wyjaśnię, a teraz idź i przygotuj pokój, mamy ważnego gościa- zwrócił się do podwładnego, który powiedział coś pod nosem i niechętnie opuścił pomieszczenie.- Pojawienie się tutaj musiało być dla ciebie dużym szokiem tak samo jak dla mnie, ale poradzimy sobie jakoś z tym.- Zwrócił się do Tsuny w zrozumiałym dla niego języku, podniósł się i wyciągnął rękę w jego stronę, aby pomóc mu wstać. Szatyn z wdzięcznością skorzystał z tej pomocy, bo wciąż nie czuł się pewnie na nogach.

- Działanie bazooki kończy się po 15 minutach, ale w połączeniu z tą kulą to nie jestem pewien ile to może trwać.- Odezwał się Tsunayoshi gdy szedł razem z Primo korytarzem siedziby Vongolii. Po drodze mijali paru podejrzanych mężczyzn w garniturach, którzy przynajmniej skinieniem głowy witali szefa. Widać było, że bardzo go szanują i czują respekt wobec niego.
- Niedługo się przekonamy czy czas działania wydłużył się, a jeśli tak to o ile.- Wyjął złoty zegarek z kieszeni i otworzył go.- Minęło ponad dziesięć minut.- Zamknął go, zacisnął rękę, w której trzymał przedmiot i spojrzał na Tsunayoshiego. Jednak ich rozmowa została przerwana przez różowowłosego mężczyznę, który podszedł do nich.
- Zrobiłem to o co mnie prosiłeś, więc może mi wreszcie to wytłumaczysz?- Zapytał już zirytowany mężczyzna.
- Więc chodź za mną- odpowiedział mu Giotto i ruszył przed siebie. Przeszli jeszcze kilkanaście metrów długim korytarzem, aż Primo nie zatrzymał się przed drzwiami jednego z pokojów, otworzył drzwi i wszedł do środka, za nim jeden z jego ludzi i przyszły następca.
    Tsuna rozpoznał ten pokój, tylko raz był we Włoszech i to właśnie w tym miejscu przyjął go Dziewiąty. W tym pomieszczeniu od zawsze był pokój szefa, z tego miejsca wychodziły wszystkie rozkazy, decyzje czy wyroki. Jednak pokój w obecnej chwili nie wyglądał tak dostojnie jak za czasów Tsuny. Na biurku stojącym na środku pokoju piętrzyła się sterta papierów, krzesło ustawione było w stronę drzwi tyłem do okna. Po jednej stronie pokoju stała szafa o nieznanej zawartości oraz mała kanapa zaś po drugiej znajdował się kominek, nad którym wisiał herb Vongolii.
    Giotto zajął miejsce przed biurkiem ignorując papiery znajdujące się na nim. Tsuna także usiadł zaś różowowłosy stanął przed swoim szefem i patrzył wyczekująco.
- To jest Tsunayoshi Sawada, będzie dziesiątym szefem Vongolii. Przez mały wypadek cofnął się w czasie i znalazł się tutaj.- Wyjaśnił ogólnie Primo, po chwili wyjął w kieszeni zegarek i spojrzał na jego tarczę.
- Dziwniejsze rzeczy się zdarzały- westchnął jedynie podwładny.
- Jednak zostaniesz z nami trochę dłużej Tsunayoshi- Giotto spojrzał na szatyna siedzącego na kanapie, który wyglądał na zdziwionego, obecna sytuacja zaczynała go lekko przerażać.
- Więc zostało cię przywitać w siedzibie pierwszego pokolenia Vongolii- różowowłosy, który nie był tylko podwładnym, ale także prawą ręką Primo nazywał się G. Uśmiechnął się przyjaźnie do chłopaka, jego japoński też był bez zarzutu. Tsuna odetchnął głęboko. Zawsze ciekawiło go jak żyli, ale co z jego czasami, martwiło go jak wróci, ale wierzył, że mu pomogą.

~~

Repente ospite*- niespodziewany gość

24 maja 2013

17. [KHR FANFIC] Rozdział 2 "Scavalcare"

Witajcie!

    Jak widzicie już następnego dnia spotykamy się z drugim rozdziałem, tego się nie spodziewałam po sobie. Bądźcie przygotowani na spam tego fanfika, cieszcie się bo to lepsze niż spamowanie obrazkami z Primo [dlaczego mam ich tak dużo? xD]. Drugi rozdział ma tym bardziej więcej właściwej akcji, bo poprzedni nie miał chyba żadnej wnoszącej coś do fabuły, ale trzeba jakoś zacząć. I jest dłuższy nie wiem o ile, ale zawsze. Przecież muszę mieć co wam tu wrzucać, więc lepiej częściej i krócej niż rzadko i dłużej [czyli raz na miesiąc]. Mój nick się trochę zmienił, a raczej otrzymał nazwisko, ponieważ posługuję się tutaj imieniem mojej OC, może nawet, w którymś opowiadaniu się kiedyś pokaże, ale mniejsza nie ważne. To tyle. Oto i drugi rozdział.

~~

Rozdział 2 "Scavalcare"
    Tsunayoshi-Beznadziejny-Tsuna-Dziesiąty-Jyuudaime-Decimo Sawada był osobą nieudolną w każdej możliwej dziedzinie. Dlatego w szkole zyskał przydomek Beznadziejnego Tsuny, ponieważ nie był dobry ani w sporcie, ani w nauce otrzymując najniższą liczbę punktów z każdego sprawdzianu zapewne to było powodem, przez który nie posiadał on przyjaciół.
    Zmieniło się to jednak po przybyciu do jego domu korepetytora (płatnego zabójcy) Reborn'a, który oświadczył mu, że z jego pomocą stanie się dziesiątym szefem Vongolii- mafijnej rodziny. Wywrócił jego życie do góry nogami, wielokrotnie narażając jego życie. Jednak po morderczym treningu Tsunayoshi zyskał nie tylko przyjaciół, ale ten gram odwagi oraz umiejętności przywódczych i stracił przydomek beznadziejnego.
    Jego życie zaczęło dzielić się na dwie części, spokojny okres, w którym nic się nie działo i mógł odpocząć, zaś drugi na szalone oraz niebezpieczne wydarzenia dotyczące Vongolii. Tsuna o wiele bardziej lubił ten pierwszy okres i obecnie trwał on w najlepsze.

    Słoneczna sobota, ani jednej chmury na niebie, żadnych walk mafii, nic tylko leniuchować. Taki właśnie był zamiar Dziesiątego. Leżał on z zamkniętymi oczami na kocu rozścielonym w ogródku jego domu. Spokój trwał krótko, ponieważ poczuł jak coś mocno uderza go w brzuch. Otworzył oczy i ujrzał piłkę Lambo, która odbiła się od jego ciała. Chwilę później wybiegł jej właściciel wraz z I-Pin. Jak zwykle się o coś kłócili i strasznie o przy tym hałasowali. Tsuna usiadł z delikatnym uśmiechem patrząc na tą scenę, nawet takie coś było dla niego oznaką tego, że nic niebezpiecznego się nie dzieje i może spokojnie nic nie robić.
- Dobrze, że tutaj jesteś Beznadziejny Tsuno- w oczach korepetytora wciąż daleko było mu do szefa takiego jak Pierwszy czy Dziewiąty. Od Tsunayoshiego była wymagana perfekcja (której nigdy nie osiągał), ponieważ poprzeczka postanowiona była w najwyższym możliwym miejscu. Był on aż nazbyt podobny do pierwszego szefa jak i założyciela Vongolii- Giotto Taru, więc wymagane było, aby był do niego podobny, niektórzy nawet sądzili, że Primo powrócił, co osobiście smuciło go, że po pierwsze nigdy nie będzie to prawdą, ponieważ łączy ich jedynie wygląd. Po drugie: wydają się nie doceniać go i jego możliwości.
    Odwrócił głowę w stronę Reborna, który wyglądał jak niemowlak ubrany w garnitur i kapelusz na którym siedział kameleon Leon, ale najdziwniejszą częścią jego stroju były bokobrody, który były naturalne.
- Leon wyprodukował nową kulę, więc chcę ją jak najszybciej wypróbować- wyjaśnił arcobaleno- Reborn.
- Nową kulę? Czekaj czy to aby nie oznacza, że chcesz mnie nią postrzelić? Nie ma mowy!- Tsuna kategorycznie się nie zgadzał i wystawił ręce do przodu chcąc się tak obronić. Korepetytor jak zawsze nie zwracał uwagi na takie wymówki tylko zdjął z kapelusza Leona, który przemienił się w zielony pistolet i wymierzył w głowę Sawady. W momencie, w którym niezwykła kula dosięgnęła jego głowy także dziesięcioletnia-bazooka Lambo trafił go, co spowodowało nieprzewidywalny efekt.

    Podróż w tym międzyczasie wydawała się całkowicie inna od poprzednich, które przeżył. Wszystko było w odcieniach sepii. Stracił przytomność.
    Ocknął się w ciemnym pokoju, jedynie świecznik rzucał blade światło, ów przedmiot był przez kogoś trzymany.
- Per il lesto!* - Kobiecy głos krzyknął i wypuścił świecznik z rąk i wybiegł z pokoju.- Intruso* - Było słychać na całym korytarzu. Tsuna usłyszał jakąś wymianę zdań, kobiecy poddenerwowany głos mówił coś szybko, zaś drugi męski był spokojny. Zanim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ktoś otworzył drzwi i zapalił światło. Szatyn przetarł oczy, a gdy spojrzał na osobę przed nim zdziwił, że czynność musiał powtórzyć raz jeszcze.
    Przed nim stał blondyn niezwykle podobny do niego, był jednak wyższy bardziej przystojny, dostojny i dumny z wyglądu od niego. Bursztynowe tęczówki przyglądał mu się rozszerzając się ze zdumienia.

- Decimo..?

~~

Scavalcare*- przeskoczyć [przeskok]
Per il lesto!*- co do reszty [nie mogłam znaleźć w słowiku czegoś odpowiedniego, więc padło na to]
Intruso*- intruz

23 maja 2013

16. [KHR FANFIC] Rozdział 1 "Farsi da parte"

Witajcie!

    Tym razem, krótki rozdzialik do mojego fanfika, wymyślonego na dniach i o dziwno postanowiłam go spisać, a rzadko takie cuda się zdarzają, więc się cieszę. W najbliższym czasie raczej to będzie pojawiać się na blogu, gdyż mam na to ogromnego weniacza, a raczej na początek. Oczywiście jak w tytule posta zostało napisane, będzie to całkowicie mój pomysł z wykorzystaniem postaci z anime khr [tak bardzo mi się pełnej nazwy nie chce pisać]. Wiecie Reborn i te sprawy, ogólnie dużo mafii, bishów w garniakach i innych tego typu rzeczy. Tytułu rozdziałów są w języku włoskim, aby zrobić jakiś klimat, staram się używać pojedynczych słów, aby było jak najmniej błędów, ale co ja mogę więcej na to poradzić. Może uda mi się dorwać w swoje rączki słownik tego języka, ale pewna nie jestem. Więcej informacji będzie przy następnym rozdziale, bo też można uznać za wstęp czy cokolwiek innego prolog, albo kawałek przeszłości. To tyle ode mnie.

~~

Rozdział 1 "Farsi da parte"


Jedynym świadkiem tego wydarzenia był księżyc w pełni i niezliczone gwiazdy na nieboskłonie. Płaszcz powiewał szarpany przez nocny wiatr. Obojętne spojrzenie bursztynowych oczów spotkało się z nienawistnym pełnym żądzy mordu. Dwie postacie odziane w garnitury, dwóch dorosłych tylko jedna broń. Pistolet wymierzony w skroń blondyna, który pozostawał nieczuły na rychłą śmierć.
- Osare!* Nie masz szans, aby mi uciec! Ty i ci twoi ludzie wyciągnęliście od nas informacje i myślicie, że ujdzie wam to płazem?! Nigdy na to nie pozwolimy! My z herbu Syrmaticus reevesi* [bażant królewski] nie pozwolimy, a tacy ludzie jak wy mogli chodzić i niszczyć tą ziemię!- Słowa pełne przekonania były nawet podkreślane w jego czynach. Ręka nie drgnęła mu ani o milimetr, odważnie i pewnie był bliski spełnienia obietnicy pozbawienia go życia tylko jedno pociągnięcie za spust wystarczyłoby, aby zakończyć żywot mężczyzny.
- Jak my? A czy kiedykolwiek spojrzałeś na wasze działania? To, że wasze czyny niczym trucizna zatruwają tą ziemię? Zabijają ludzi, niszczą ich od wewnątrz, wy jesteście zarazą tego miejsca, nie my. Obiecałem chronić tych ludzi i tej obietnicy dotrzymam nawet kosztem mego życia, niezbyt to wielka cena za dobro ogółu.- Odpowiedziała mu jego ofiara także pewna swych przekonań.
- Będziesz za swe herezje odpowiadał przed...- Oczy jak i usta niedoszłego kata otworzyły się szeroko, jego ciało bezwładnie opadło na ziemię przed blondynem. W jego ciało wbita była strzała, zmarł nim zdążył dokończyć zdanie, czy choćby poczuć wiatr na karku od nadlatującego niebezpieczeństwa.

- Najbardziej przykre jest to, że nie mam tego wyboru, czy ktoś musi zginąć czy nie, dlaczego nie umieją spojrzeć na sytuację z innej strony i ją zaakceptować? Nie chciałem nikomu z nich odpierać życia.
- Dlatego właśnie on nas zdradził, to uznał za naszą słabość, chciał abyśmy byli niezwyciężoną potęga, ale cóż wyszło inaczej. Jednak moim zdaniem nie był to dobry wybór, przecież z łatwością mógłbyś pozbyć się go. Stanowił problem.- Powiedział idący z tylu różowowłosy.
- Czy nie bylibyśmy wtedy podobni, do tego czego chciał? Lepiej jest tak jak jest. Jeżeli będą potrzebować pomocy znajdą nas, jednak dla każdego czas kiedyś się kończy.- Wyjął z kieszeni złoty zegarek na łańcuszku, który wybijał rytmicznie sekundy. Gdy spojrzał na tarczę zamknął go i schował z powrotem.- Nic tu po nas, czas odejść- powiedział spoglądając na podwładnego.
- Jesteś tego pewny?- Zapytał mając nadzieje, że to tylko żart i jutro będzie jak zwykle, jednak wszystko się skończyło. Niebezpieczny mafijny świat stał się nagle odległym wspomnieniem. Po tym wszystkim trudno będzie przejść do normalnego życia.


~~~

farsi da parte* - wycofać się, odejść
osare*- śmieć [według Carli]
Syrmaticus reevesi*- bażant królewski

08 maja 2013

15. Rozdział 1 "Dar"

Witajcie!

  Tym razem rozdział pierwszy opowiadania dziejącego się w wymyślonym przeze mnie świecie, o którym jedno opowiadanie powstaje, ale póki co jest ściśle tajne. Dzieje się ok. 300-500 lat po wydarzeniach i przygodach, o których jeszcze nie wiecie. Chciałabym was zaprosić do mojego opowiadania jeszcze bezimiennego pełnego magii, dziwności, odrobiny uczuć* i niekończącej się przygody i także łez i straty, bo zmiany zawsze przynoszą ofiary.
*- z cyklu postacie też mają uczucia, tylko nie umiem ich opisywać, więc czas na naukę

~~

"Magia ukryta jest w naszej duszy, oczy są jej zwierciadłem, więc w nich szukaj odpowiedzi."- Księga Darów Tom XI

Rozdział 1 "Dar"

    Słońce lekko przebiło się przez zasłony muskając twarz brązowookiej. Zmrużyła oczy i podniosła się do siadu. Odgarnęła na bok kołdrę, podchodząc do okna. Rozsunęła bordowe zasłony, a jej oczom ukazał się piękny widok. Dopiero co wschodzące słońce odznaczało się na niebie różową poświatą, co powodowało, że świat wydawał się bardziej kolorowy niż zwykle. Sad w ogrodzie przy jej domu zdobiły tysiące kwiatów, a widok był jak z bajki. Uśmiechnęła się promiennie na nadchodzący dzień, była zbyt podekscytowana, aby usnąć, więc otworzyła okno i wspięła się na parapet siadając na nim opierając się o framugę. Dziś był pierwszy dzień, w którym miała zacząć uczęszczać do akademii.
    Jako ostatnia z całego swojego roku opuszczała szkołę, ponieważ jej magiczna moc przebudziła się jako ostatnia. Pomimo tego, że zostało jeszcze kilka osób, to wiadome było, że jej nie posiadają i zostaną odesłane do akademii, która nauczy ich jak żyć normalnie bez magii. Tym samym ich marzenia o pozostaniu wielkimi magami zostały zabite, ponieważ nie otrzymali w dniu narodzin daru smoków.
    Jakiego kto daru używa było rozpoznawalne dzięki kolorowi oczów, ten kto miał niebieskie mógł na przykład władać wodą, lodem bądź powietrzem, chociaż opanowanie trzech różnych technik było bardzo trudne i jedynie osoby o silnym duchu- czyli ilości magi w sobie były w stanie w jakiś stopniu podołać wyzwaniu. Lirieen posiadała brązowe tęczówki, więc mogła wybrać między ziemią- piaskiem bądź skałami. Wybrała to drugie. Gdy tylko na lekcji dowiedziała się o tym, że w oczach zapisana jest ich moc i zdolności bardzo żałowała, że nie posiada zielonych, ponieważ władać mogłaby wtedy całą naturą (o ile by była na tyle potężna) czy też uzdrawiać ludzi. Jeden z jej pięciorga przyjaciół miał właśnie taki kolor oczów, Naris był wyjątkowo bystrym i mądrym chłopcem, który często wstawiał się za nią przy jej wiecznych kłótniach z Revosem. I także jako pierwszy ukończył szkołę.
    Nie raz słyszała, że to kto kiedy dar się w tobie przebudzi nie wpływa na siłę ducha, więc starała się nie martwić, chociaż przypadek Narisa bardzo ją dołował. Nie wiele później odszedł upierdliwy Revos, następnie jej najlepsza przyjaciółka Faelyn, jedną z ostatnich była Aerith i tak oto z całej paczki została sama. Dzisiaj miało się to oficjalnie skończyć, miała dołączyć do przyjaciół i zacząć pobierać nauki jak posługiwać się mocą, ponieważ dwa dni temu odbyła się uroczystość smoczego daru.
    Zaprowadzono ją do świątyni znajdującej się na pustkowiu daleko poza obronnymi zaklęciami miasta. Została przebrana w prostą białą szatę kończącą się nad kolanami, która nie posiadała rękawów, w pasie została obwiązana grubym szarym pasem, wiązanym z tyłu na kokardę, zaś z przodu miała ręcznie wyhaftowanego brązowego smoka ziającego ogniem. Jej sięgające do ramion włosy zostały podpięte na czubku głowy w ciasny kok, w którego zostały wpięte spinki przypominające łuski co powodowało, że lśniły lekko, gdy padł na nie płomień świec. Na nogi założono jej białe japonki, które miały podwyższoną podeszwę, że ledwie mogła w nich zrobić krok.
    Poprowadzono ją do wielkiej sali, w której znajdował się posąg smoka stojącego na tylnych łapach z rozłożonymi skrzydłami, z uniesioną dumnie głową, w posągu przed łapami znajdowała się misa, w której płonął wieczny ogień- pierwszy dar. Sama musiała podejść do niego, z bliska był to przerażający widok, wyglądał na prawdziwego w zacienionym pomieszczeniu. Mnisi, którzy znajdowali się po bokach sali zaczęli śpiewać jakąś pieśń ich głosy od szeptu przechodziły w coraz głośniejsze tony, nie była w stanie zrozumieć sensu i przesłania modlitwy- tak podejrzewała, ponieważ słowa zlewały się ze sobą.
"Otrzymałaś swój dar od potężnych smoków, musisz być gotowa zwrócić im go w każdej chwili!" Krótka pauza." Oddaj im ich moc, teraz!" Zagrzmiał głos kapłana, który skierował jedną rękę na nią, a drugą na smoka, wtedy wieczny ogień zapłonął silniej i powiększył się kilkukrotnie. Poczuła się wtedy zwyczajnie jak przed czasem, gdy moc się w niej obudziła. Była przerażona.
"Dali ci go, abyś czyniła wielkie rzeczy! Usłysz swoja swej duszy!" Znów zagrzmiał jego głos, lecz po chwili dźwięki zaczęły słabnąć, wszystko zaczęło dziać się wolniej, ale oni wciąż nie przestawali śpiewać, to jej słuch i zmysły zostały otępione, że taniec wiecznego ognia, który jako jedyny oświetlał sale był łatwy do obserwowania.
"Dziecię zrodzone z Ziemi o silnym duchu poznaj słowa swojego daru, zapamiętaj je i ich treść zabierz do grobu." Wyraźnie usłyszała głos w swojej głowie jednak nie wiele zrozumiała z mowy jego i wtedy domyśliła się, że to nie zwykły posąg tylko najprawdziwszy smok przemawia za jego pośrednictwem. Jednak cztery słowa w obcym języku nabrały znaczenia, chociaż nie wiedziała jak i zrozumiała, że to były słowa mocy.
    Słońce było coraz wyżej na niebie i świeciło w jej oczy niemiłosiernie, usłyszawszy, że na dole ktoś stuka talerzami, zeskoczyła z parapetu do środka sypialni, wzięła mundurek akademii z drewnianej komody i poszła na dół obmyć ciało. Gdy skończyła ubrała mundurek miał białą barwę i różne bordowe wstawki, spódnica i kokarda, którą obwiązany został jej pas również były w tym kolorze. Spódnica kończyła się nad kolanami miała kilka zakładek. Na górną część mundurka składała się koszula z krótkim rękawem, który kończył się bordowym obszyciem, dekolt był trójkątny, była ona przewiązywana w pasie wyżej wspomnianą bordową kokardą, tak samo dół koszuli miał pasek materiału w tym kolorze. Na to była marynarka z długimi rękawami, którego końce oraz dół i boku przy zapięciu na miedziane zatrzaski były bordowe. Do tego miała proste buty o tej samej barwie zapinane na jeden rzemyk, aby but nie zsuwał się z nogi.
    Tak ubrana poszła do kuchni, wcześniej rozczesując włosy, o których prawie zapomniała. Z uśmiechem przywitała rodzicielkę, która odpowiedziała jej tym samym i postawiła talerz pełen jedzenia przed córką siedząca przy stole.
- Jesteś zdenerwowana?- Zapytała ją matka siadając ze swoją porcją naprzeciwko niej.
- Raczej podekscytowana- uśmiechała się szeroko zabierając się za jedzenie.- Chcę ich zobaczyć, dużo czasu minęło od naszego spotkania. Ciekawi mnie jak im idzie nauka. Naris zapewne we wszystkim jest jak zwykle najlepszy, ale martwi mnie trochę Aerith, bo zawsze miała lekkie problemy z przystosowaniem się do nowej sytuacji, ale wierzę, że Faelyn się nią zajęła.- Powiedziała na jednym wdechu, a jej mama zaśmiała się cicho zasłaniając usta dłonią.
- Nie zapomniałaś, aby o kimś?- Przypomniała córce, która skrzywiła się nieznacznie.
- Chodzi ci o Revosa? Zapewne jak zwykle wykłóca się o drobnostki, ale zazwyczaj słucha się Narisa, więc nie powinien robić wielu problemów- odpowiedziała między jednym a drugim kęsem.
- Są ze sobą blisko?- Zapytała po chwili matka.
- Raczej tak, a co?- Brązowooka spojrzała podejrzliwie na kobietę, która uśmiechnęła się uspokajająco.
- Nic, pytałam z ciekawości- upiła łyk gorącego ziołowego naparu.- Powinnaś się zbierać, jeśli nie chcesz się  spóźnić.- Lirieen skinęła głową, wstała z krzesła, ucałowała matkę w policzek na pożegnanie, zarzuciła płócienną torbę przez ramię i udała się w stronę akademii.
    Z zewnątrz akademia wyglądała dostojnie, trzypiętrowy budynek z jasnego drewna o ciemnych dachu w stylu pagody i wielka ilość okien. Z tyłu znajdował się ogromny ogród, w którym zostały specjalnie oddzielone sektory na potrzeby zajęć. Została poprowadzona do sali przez starszą, niską bibliotekarkę, miała na nosie okulary, które powiększały jej oczy kilkukrotnie. Gdy weszła do sali nauczyciel przedstawił ją uczniom. Lirieen stojąc na przeciwko sali była w stanie zobaczyć przyjazna twarze. Pięć rzędów ławek ciągnących się wzdłuż pomieszczenia, a każdy następny był na podwyższeniu. Mniej więcej po środku drugiego rzędu siedział Naris uśmiechając się do niej przyjaźnie- był pierwszym, który ją dostrzegł. Za nim siedział Revos, który był pod koniec drogi, aby szturchnąć piórem zielonookiego siedzącego przed nim. W czwartym rzędzie siedziała Faelyn wraz z Aerith, obok nich było wolne miejsce zapewne przez ten cały czas trzymane dla niej. Spostrzegła też wiele innych znajomych twarzy osób, z którymi uczyła się w szkole. Po tym jak nauczyciel skończył mówić zajęła miejsce obok rudej Faelyn. Była szczęśliwa, że znów spotkała swoich przyjaciół, i że znów będą razem będą spędzać czas jak kiedyś.

~~

Nie wiem co myśleć o jego długości, ale rozdział wstępny, więc powiało nudą. Nie jestem zadowolona z opisu mundurku, w ogóle nie wiedziałam jak go opisać, ani większego pomysłu nie miałam na niego. Mam nadzieje, że nie zasnęliście cie czytając to, ponieważ mam pomysł na blisko 10 następnych rozdziałów, więc przygotujcie się :)